Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza
zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglądarki.

X Zamknij


 

ISSN 1897-2284

 
 
 
  Spis treści
:. Aktualności
:. Kultura
:. Sport
:. Felietony
:. Nasze rozmowy
:. Kronika policyjna
Redakcja
:. Kontakt e-mail
Partnerzy:
 
Prześwietleni2006-08-03  18:24:15
Kategoria: Felietony Witold Filipowicz

Według nieoficjalnych jeszcze wieści, pośrednio jedynie potwierdzanych, szykuje się nam w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji projekt rozebrania każdego obywatela RP na czynniki pierwsze. Zamiar stworzenia potężnej bazy danych o każdym z nas nie tylko zastanawia. Potrafi wręcz porazić. Zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę zakres gromadzonych danych i przede wszystkim potencjalnych dysponentów tej wiedzy.

W najnowszym wydaniu tygodnika Wprost (Nr 1234) ukazał się artykuł „Widzą nas!”, w którym opisywany jest ów kolejny genialny pomysł, mający na celu – a jakże – czynienie dobrze obywatelowi, czyli całej najnowszej RP. Ta świeżutka wersja systemu PESEL nie będzie się już ograniczać do informacji podstawowych i niezbędnych. Dla naszego dobra, dla dobra wspólnego planowane jest zbieranie o nas takich informacji, jak np. przebyte choroby, realizowane recepty, stan majątkowy i rodzinny, a być może i towarzyski. Nie wiadomo, co jeszcze, bo resort jest wyjątkowo wstrzemięźliwy w udzielaniu informacji na ten temat. Nie tylko zresztą na ten i nie tylko teraz.

Ta ciekawostka przyrodnicza jest swoistym kuriozum i z tego powodu, że – jak czytamy – najpierw ma powstać system i baza danych, czyli dokonany będzie wybór wykonawcy, a później dopiero dorobi się do tego przepisy. Wbrew pozorom, źródeł tego pomysłu nie trzeba się wcale doszukiwać w systemach państw totalitarnych, ponieważ prekursorem podobnych pomysłów jest amerykański system Echelon, który stworzono w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i podobnie, jak obecny projekt resortu, również powstał pozaprawnie.

Niebezpieczeństwa związane z takim systemem zasygnalizowano we wspomnianym artykule. Począwszy od realnej możliwości wykradania danych. Nie można też wykluczyć handlu nimi, nie takie rzeczy już wyciekały z różnych resortów. Zwłaszcza, że system ów ma funkcjonować w oparciu o wymianę informacji pomiędzy różnymi instytucjami.

Po co faktycznie Państwu tak szeroka wiedza o każdym z nas, nie bardzo wiadomo. Wedle wypowiedzi rzecznika prasowego resortu, Tomasza Skłodowskiego, byłego dziennikarza od tropienia zła w administracji państwowej, owa wiedza ma służyć poprawie konkurencyjności polskich przedsiębiorstw oraz ułatwiać ma życie obywatelowi. Jaki jest związek jednego z drugim, tego na razie też nie można się dowiedzieć, bo na stronach internetowych resortu nic na ten temat nie ma.

Robi się śmieszno, robi się straszno.

Dziesiątki urzędników, których poziom wiedzy, mentalność sposoby rozumienia roli funkcjonariusza publicznego wykonywaniu zadań państwa opisano w setkach artykułów, będzie miało dostęp do wiedzy o każdym z nas, łącznie z najintymniejszymi szczegółami życia prywatnego.

Co z ustawą o ochronie danych osobowych, która nakłada obowiązek uzyskania zgody na przetwarzanie danych ze sfery prywatności każdego obywatela? Co z konstytucyjna zasadą poszanowania prywatności? Wygląda na to, że zostaną zawieszone na kołku, a raczej powędrują do zamrażarki. Wyjmie się je po kolejnej zmianie władzy.

Już sam taki pomysł jest jednym z głównych filarów budowy państwa policyjnego. Jeszcze bardziej poraża świadomość, kto będzie miał dostęp do tej wiedzy i co z nią może zrobić. Nawet pomijając już możliwość kryminalnych zachowań, handlu danymi, szantażu. Choćby ze zwykłej głupoty, brak podstawowej wiedzy o zasadach demokratycznego państwa prawnego, rozumienia prawa i swojej roli wedle schematu: to jest dobre i to jest prawne, co nam aktualnie odpowiada lub jest przydatne dla bieżących potrzeb urzędnika.

Przykładów takich jest tysiące. Sposoby wyjaśniania motywów swojego postępowania, sposoby rozumienia prawa wielokrotnie już były opisywane i jeżyły włos na głowie, gdy się słuchało światłych wywodów urzędników administracji publicznej. Tu akurat możemy wskazać kolejny kwiatuszek z tego samego ogródka, trzeba trafu, z rzecznikiem prasowym MSWiA w roli głównej.

Niedawno w artykule „My czyści, my przejrzyści” opisano sposób nielegalnego zatrudnienia osoby na stanowisko p.o. dyrektora w Urzędzie Transportu Kolejowego. Dokonał tego ówczesny dyrektor generalny UTK, Lidia Ostrowska. Osoba o tych samych personaliach, po utracie stanowiska w UTK, pojawiła się później – i jest nadal – na stanowisku p.o. zastępcy dyrektora jednego z departamentów właśnie w MSWiA. Nielegalne zatrudnienie, o którym pisano, nosi cechy co najmniej kumoterstwa, więc wedle polskich standardów – w tym i tzw. Strategii Antykorupcyjnej, nomen omen, autorstwa resoru spraw wewnętrznych, można rozpatrywać ów przypadek jako przejaw działania wysokiego funkcjonariusza publicznego, noszącego cechy korupcji. Próba ustalenia, czy ówczesny dyrektor generalny z UTK i obecna p.o. zastępcy dyrektora w MSWiA, Lidia Ostrowska, to ta sama osoba, napotkało poważne trudności.

Najpierw resort w ogóle przez ponad półtora miesiąca nie odpowiadał na pytania. Gdy wreszcie skierowane zostało pismo z zapowiedzią wniesienia skargi do sądu administracyjnego, resort dał głos. Osobliwie, piórem właśnie rzecznika prasowego, Tomasza Skłodowskiego, który pisze, m.in. tak:

„(…) Nadmieniam również, że MSWIA jako organ administracji publicznej może udzielić Panu informacji na temat obecnych obowiązków czy prac pani Lidii Ostrowskiej, natomiast zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych nie jest upoważniony do udostępniania informacji dotyczących jej przeszłości zawodowej i wcześniejszych miejsc pracy(…)”.

Mamy tu kwintesencję sposobów rozumienia prawa przez urzędnika – wszak rzecznik prasowy, było nie było – pełniąc funkcję w administracji rządowej, ma status funkcjonariusza publicznego z wszelkimi z tego faktu wypływającymi obowiązkami. Jakie wykształcenie i doświadczenie w administracji publicznej, poza stażem dziennikarskim, posiada Tomasz Skłodowski, nie wiadomo i w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Jeżeli jednak są one zbliżone do prawa lub administracji, to mamy przedsmak tego, czego możemy się spodziewać w związku z owym systemem powszechnej inwigilacji.

Rzecznik prasowy, nie dość, że naruszył przepisy kilku ustaw, w tym o dostępie do informacji publicznej, o ochronie danych osobowych i kodeksie postępowania administracyjnego, nawypisywał stek bredni, to na dodatek przystroił się w cudze piórka. Zgodnie z przepisami o dostępie do informacji publicznej, odmowa udzielenia takowej następuje w formie decyzji administracyjnej, w terminie maksimum 14 dni. Tu nie dość, że terminy zostały całkowicie zignorowane, to odmowa następuje w formie nieznanej przepisom prawa, a udziela tej odmowy osoba, której – najprawdopodobniej – umocowanie prawne do tego rodzaju działań nie przysługuje.

Spiętrzyło się w tej jednej sprawie znacznie więcej aspektów i ciekawostek, jak choćby brak zainteresowania przeszłością urzędnika, którego – być może niesłusznie – podejrzewa się o działania o charakterze korupcyjnym, a ucieczka od wyjaśnienia tylko te podejrzenia wzmaga. Czyni to osoba, która chwyciwszy się państwowego stanowiska, nagle zmienia swoje poglądy o sto osiemdziesiąt stopni.

Sprawą zajmie się sąd administracyjny, o czym czytelnicy będą informowani w stosownym czasie w miarę rozwoju sytuacji.

Tacy właśnie urzędnicy mają zarządzać informacją o każdym z nas w zakresie niespotykanym, łącznie z historią naszych pozamałżeńskich wyskoków czy seksualnych orientacji.

W jakim celu ta wiedza ma być gromadzona, nie wiadomo, bo wypowiedzi rzecznika prasowego już nawet gimnazjalisty nie potrafią rozśmieszyć.

Jakoś trudno doszukać się związku pomiędzy przebytym syfilisem, a wzrostem konkurencyjności polskich przedsiębiorstw.

Witold Filipowicz
Warszawa, 1 sierpnia 2006 r.
mifin@wp.pl


 

  © 2005-2015 Wszelkie prawa zastrzeżone   statystyki www stat.pl